Obu twórców nie łączyła przyjaźń, raczej znajomość. Któregoś dnia spotkali się na ulicy w Warszawie i Tuwim zaprosił Brandstaettera do restauracji. „Tuwim zamawia dwie wódki.
»A zagrycha?« – pytam.
»Tylko niemowlęta piją wódkę z zagrychą” – odpowiada Tuwim. Pijemy.
„Co słychać u Pana Boga?” – pyta.
„Nie wiem, panie Julianie«. –
»Czy Chrystus istniał?« –
»Istnieje«.
»A gdyby udowodniono, że nie istniał?«
»To niemożliwe« – odpowiadam.
»Dlaczego?« – pyta Tuwim.
»Bo Chrystus musi istnieć«. Milczenie.
Tuwim powtarza: »Musi istnieć?«... Woła: »Proszę jeszcze dwie wódki!«. I znów powtarza: »Musi istnieć... Musi...«. Podnosi kieliszek.
»No, to pijemy na chwałę Wieczności!«.
Zrobiło się późno, Brandstaetter odprowadził Tuwima do taksówki: »Żegnamy się. Siada. Zatrzaskuje drzwiczki, ale natychmiast je otwiera, wychyla się z samochodu, wpatruje się we mnie życzliwym i zarazem zakłopotanym wzrokiem i mówi: »Wie pan, pan ma rację... To musi istnieć jest bardzo mądre...«. Uśmiecham się i przyjaźnie macham do niego ręką”.

Nie minęła godzina, gdy zadzwonił telefon w pokoju hotelowym Brandstaettera. Tuwim nie żyje... Brandstaetter narzucił płaszcz i pobiegł do pensjonatu „Halama”, gdzie śmierć nastąpiła. Wszedł do pokoju, gdzie leżał zmarły: „Bezkrwista, orla twarz o ostrych, ale już spokojnych rysach, pogodzonych z inną rzeczywistością, zlewała się łagodnie z bielą poduszki”. Gdy wychodził, natknął się na kierownika zakładu pogrzebowego, który ucieszył się, widząc Brandstaettera: – „Pan znał Tuwima?... Nie mam kogo spytać. Jakiego wyznania był Tuwim? Mam trumnę tylko z krzyżem i Chrystusem. Nie wiem, czy mam zostawić Chrystusa, czy Go zdjąć”. „Też nie wiem” – odpowiedział Brandstaetter.
Nieco później Brandstaetter stał przy wejściu do pensjonatu w grupie pisarzy omawiających szczegóły pogrzebu i ich udziału w uroczystościach żałobnych. Miały się odbyć w Warszawie; teraz oczekiwano tylko przewiezienia trumny z Zakopanego do stolicy. W pewnym momencie usłyszano powolne, ciężkie kroki i zmieszane głosy; pracownicy zakładu pogrzebowego znosili trumnę ze zwłokami poety. „Rozstąpiliśmy się” – relacjonuje Brandstaetter. „Była świerkowa, jasnego koloru. Gdy nas mijała, spostrzegłem na jej wieku dwie skrzyżowane, wyblakłe, lecz wyraźne smugi pozostałe po usuniętym krzyżu z przybitym doń Chrystusem”.
W znaku tej jaśniejszej smugi Chrystus pozostał. Chciał towarzyszyć w ostatniej ziemskiej drodze temu, który wiele lat wcześniej tak dramatycznie Go wzywał w swoim wierszu. A żyjącym, którzy umieli ten znak odczytać, dać wiarę, że żaden krzyk ludzkiego serca nie zostaje bez Jego odpowiedzi.
Brandstaetterowi przypomniało się pytanie Tuwima o Chrystusa, zadane w warszawskiej restauracji. „Musi istnieć... Pan ma rację... To musi istnieć jest bardzo mądre...”. Istnieje. Tuwim się już przekonał. Brandstaetter wracał do domu spokojny o to.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz