Nie pozwól aby wtedy gdy coś się kończy i coś zaczyna w sercu twoim zagościł smutek, który przerodzi się w pogardę czy nienawiść. Nie pal mostów, które przez tyle czasu budowałeś, nie niszcz tego na czym ci zależało. Pozwól aby te dni kiedy coś wyschło, kiedy czegoś zabrakło przeminęły, aby dały możliwość na nowy początek, początek, który wniesie radość. Może można dalej, tylko inaczej...?
Tobie dedykuję tę piosenkę, posłuchaj i pomyśl, a może jednak warto...
Aby iść dalej, po tym, gdy coś "wyschło", należy definitywnie odciąć się od tego co się skończyło. Aby iść dalej trzeba zażegnać to co się kiedyś stworzyło a co okazało się niewypałem. Idąc do przodu, przecież, nie można oglądać się wstecz. Tak więc, burzy się mosty, które prowadzą nas do niechcianej przeszłości. Trzeba zburzyć wszelkie połączenia z dogorywającą jeszcze teraźniejszością, aby móc budować przyszłość. Nie zostawia się zgniłych jabłek w koszu wraz ze zdrowymi, bo wszystkie po pewnym czasie będą beznadziejne. Tak też kończy się znajomości, które nas rozczarowały (chyba, że zawiodły na innych płaszczyznach - np. w związku ktoś poniósł klęskę, lecz nie oznacza to, że nie można pozostać znajomymi). Oczywiście warunkiem jest pewność skończonych stosunków bez szans na ich odbudowanie.
OdpowiedzUsuńAle nawet przyszłość buduje się na teraźniejszości. Z kosza wyrzuca się zgniłe jabłka a nie wszystkie w przeciwnym przypadku można wylać dziecko z kąpielą. Brak ostoi, brak pewności, brak fundamentu nie pozwala zbudować nic stabilnego, jaki to przyjaciel który po pewnych niedogodnościach wszystko przekreśla? Po za tym pozostaje druga strona, która jeśli jest przyjacielem nie pozwoli odejść bez wyjaśnień, nie pozwoli zburzyć mostów i jeśli jest przyjaciele zawsze będzie czekał a to nie daje pewności skończonych relacji.
OdpowiedzUsuńW moim pocie ani razu nie padło słowo "przyjaciel". Komentarz odnosi się do kontaktów międzyludzkich, ogólnie.
OdpowiedzUsuńZ koszem jabłek również nie zrozumiałeś. Wyrzuca się zgniłe by inne pozostały zdrowe. Kończy się znajomości, które nam nie pasują, bo frustracja z nich wynikająca może się okazać tą niszczącą przyszłe i teraźniejsze relacje.
"Ale nawet przyszłość buduje się na teraźniejszości." to też przeze mnie zostało zauważone: "Trzeba zburzyć wszelkie połączenia z dogorywającą jeszcze teraźniejszością, aby móc budować przyszłość." - jeżeli coś co się teraz kończy, psuje, dogorywa, może nieść ze sobą niepożądane skutki, już teraz trzeba to skończyć.
Zdarza się, że jedna strona uważa się za przyjaciela, druga nie. Nikt nie może być przyjacielem jeżeli robi coś wbrew sobie. Jeżeli nie mogę z kimś zostać - odchodzę. Inne postępowanie byłoby hipokryzją i nie niosło by ze sobą nic dobrego. Ludzie, aby ze sobą wytrzymać muszą się dobrze ze sobą czuć. Jeżeli tak jest, to nawet w chwili kłótni, pomimo gniewu, czujemy, że nie chcemy odchodzić. I tylko takie znajomości warto podtrzymywać. Oczywiście mówię tu o silniejszych znajomościach niż spotykany na mieście znajomy.
A jeżeli już mówimy o przyjaźni, to przyjaciel, ten prawdziwy pozwoli odejść.
Relacja zachodzi między min. 2 osobnikami. Gdy jeden z nich kończy, relacje są skończone; że tak tandetnie napomknę: "do tanga trzeba dwojga".
A czy czasem przyjaźń nie polega jednak na robieniu czegoś wbrew sobie? np Chciałbym dziś pójść do kina ale mój przyjaciel jest w potrzebie - nie idę do kina; przyjaźń małżeńska niejednokrotnie wymaga poświęcenia swoich zachcianek a nawet priorytetów dla drugiej strony. Co to za przyjaciel, który odchodzi. Tak, zgadzam się, mówię o przyjaźni, a czasem ktoś może nie uważać mnie za przyjaciela, a czasem może mój przyjaciel idzie inną drogą, nie chce mnie na niej, ale kiedyś powie sobie z wyrzutem jaki z niego był przyjaciel skoro mnie zostawił? Przyjaźń nie ma formalnego początku więc kiedy jest przyjaźń? - czy tylko wtedy gdy jest dobrze?, bo gdy się zepsuje i powiesz nie chcę cię to już nie przyjaźń? A może to właśnie sprawdzian przyjaźni?
OdpowiedzUsuńAle ja nie mówię o zachciankach. Sprawą fundamentalną w relacji przyjacielskiej jest chęć przebywania ze sobą, jeżeli tego nie ma i nie jest to jedynie chwilowe uczucie nie należy tego ciągnąć. To jak zesłanie czy kara aniżeli przyjaźń. Nie można trwać w czymś co nam nie pasuje. To może prowadzić tylko do silnego zepsucia wszelkich więzi, do rozgoryczenia i w końcu gniewu. "Tak, zgadzam się, mówię o przyjaźni, a czasem ktoś może nie uważać mnie za przyjaciela, a czasem może mój przyjaciel idzie inną drogą, nie chce mnie na niej, ale kiedyś powie sobie z wyrzutem jaki z niego był przyjaciel skoro mnie zostawił?" zawiłe i niespójne. Ktoś kto nie uważa się za przyjaciela nie może sobie wypominać, że nie był przyjaielem. I rozwiązanie, które proponujesz uznaję za trochę naiwne, takie wzruszające zakończenie: nie zrobię nic radykalnego, pomimo, że tego właśnie pragnę, bo być może kiedyś tego będę żałować.
OdpowiedzUsuńW przyjaźni chodzi o to, ze osoby mogą na sobie polegać i dobrze się ze sobą czują, a w chwilach trudnych mimo, ze bardziej lub mniej się od siebie oddalają nie chcą definitywnie tego zakończyć. W każdym innym przypadku nie można na siłę podtrzymywać znajomości. To naprawdę naiwne "Mam dość tej drugiej osoby, nie ufam jej nie czuję się z nią dobrze ale nie odejdę bo to być może sprawdzian, nie chcę przecież okazać się złym człowiekiem." Taka osoba zostaje, czuje się coraz bardziej sfrustrowana i zła. Nie wynika z tego absolutnie nic dobrego, le taka osoba zostaje, bo taki jest wzorzec społecznie akceptowalny.
Piękne słowa prawisz, ale w opisanej przeze mnie sytuacji w życiu ona się nie sprawdzi.
Mam trwać przy kimś wbrew sobie, za karę, tylko dlatego, że jak dzisiaj się okazało, niefortunnie kiedyś została zapoczątkowana?
Nie mówię o drobnych kryzysach, niejednokrotnie już wyraźnie zostało to zaznaczone w mich komentarzach. Mówię o totalnym wypaleniu, niechęci, braku jakiejkolwiek motywacji do ciągnięcia znajomości niewynikającej z jakieś kłotni czy nieporozumienia, ale ogólnego uczucia towarzyszącemu już od dłuższego czasu. W ten sposób trzeba by było pozostać przy wszystkich zawartych znajomościach, bo "być może to sprawdzian". Dlczego mam trwać przy kimś z kim wyraźnie czuję się źle? W imię czego?Dlaczego mam wymierzać sobie i tej drugiej osobie taką karę?
Tak samo jest ze związkami. W imię tej zasady żadne związki by się nie rozpadły "bo być moze to próba". Nie można rozstań traktować jako zło, bo często to one są pierwszym pozytywnym zjawiskiem od dłuższego czasu.
W imię tej zasady żadne związki by się nie rozpadały?
OdpowiedzUsuńWłaśnie tak by było, ale zdaje się że osoby będące w tych związkach nie zdały egzaminu z przyjaźni - a to się nazywa zdrada!!!
Gdzie indziej piszesz w przyjaźni chodzi (...) nie można podtrzymywać znajomości wydaje mi się że pomiędzy przyjaźnią a znajomością jest ta różnica że znajomość może się skończyć (czasami tylko na jakiś czas) ale przyjaźń się nie kończy nawet na jakiś czas bo przyjaciele się jest, albo nie, i jest się nim na dobre i na złe, albo wcale. Ja pisałem o przyjaźni która przeżywa kryzys, bo tak ją traktuję i wierzę że ona przetrwa, choć w tej chwili szwankuje. Ale nie da się wymazać wszystkich pięknych chwil z życia, nie da się zapomnieć wspólnych przeżyć stąd wierzę że może po latach ale ona wróci. Dziś trzeba mi jak Ewangelijnemu miłosiernemu ojcu pozwolić odejść i czekać, i modlić się, i wierzyć.
Czyli niemal każdy na tym świecie jest zdrajcą, gdyż niemal każdy z nas był kiedyś w związku, który się skończył. Bzdura! Zdrada jest wystąpieniem przeciwko komuś, zakończenie związku czy znajomości to rozejście się dróg (mówię tu o zdrowym, naturalnym zakończeniu związku, zwyczajną koleją losu).
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że kompletnie nie czytasz tego o czym piszę, tyylko usilnie próbujesz przeforsować swoją rację, niestety nie odnosząc się do moich komentarzy.
Sens twojej notatki można ująć w zdaniu "Nie pozwól zakończyć czegoś na czym ci kiedyś zależało - nie pal mostów - pozostaw możliwość powrotu". Odpowiedź moja brzmiała: Nie każde zakończenie relacji (relacji!) z drugim człowiekiem jest złe. Gdy sie z kimś źle czujemy, nie chcemy się z nim "znajomić" i nie jest to chwilowa zachcianka - odejdź. Nie można wtedy patrzeć na to, że ktoś nas traktował jak przyjaciela, chyba, że daliśmy mu wyraźny sygnał, że również jest dla nas przyjacielem, bo nie można w tak ważnej sprawie jak kontakt z drugim człowiekiem zmuszać się do przebywania z nim, bo to z kolei nie prowadzi do niczego dobrego ani budującego.
Krótko mówiąc: usilne trwanie przy człowieku, który nam nie odpowiada nie jest receptą na szczęśliwe życie, bo relacje z dwóch stron muszą (w ogólnym rozrachunku) być wspaniałe. Musi istniej wola podtrzymywania znajomości czy nawet przyjaźni z dwóch stron! Niesamowitą krzywdą jest pozostawać przy człowieku, z którym nie jesteśmy w stanie nawiązać zażyłej relacji, bo ktoś im wpoił, że trzeba trwać! I powtarzam jeszcze raz: nie mówię tu o chwilowych rozterkach czy kłótni, po której ludzie mają się dość lecz mówię o długotrwałym uczuciu niechęci. I nikt mi nie wmówi, że jest złą osobą, że jest zdrajcą człowiek, który nie chce stwarzać pozorów dobrych więzi gdy tak nie jest i dawać komuś zawodną i niepotrzebną nadzieję dobrej relacji, której nie jest w stanie nawiązać z tą osobą i odchodzi. Zostanie przy kimś wbrew sobie jest krzywdzące dla siebie i dla tej drygiej osoby, bo nigdy nie będzie się szczęśliwym i nie będzie się w stanie dzielić radością, bo jej w sobioe nie będzie miał!
Ktoś kto uważa się za przyjaciela pozwoli odejść, gdyż cenne powinno być dla niego szczęście drugiej osoby, która to z kolei nie może przy nim osiągnąć skoro chce odejść. Osoba odchodząca, również nie jest zła skoro opuszcza kogoś przy kim nie czuje się dobrze, a co za tym idzie nie jest w stanie dać radości drugiej osobie. Ważne tylko by odejście było ludzkie i z klasą.
OdpowiedzUsuńWłaśnie o tym pisałem w moim poście. O tym aby wtedy gdy coś się kończy nie pozwolić na zagoszczenie pogardy i nienawiści (to co ty nazwałeś odejściem z klasą). Dalej pisałem o tym aby pozwolić przeobrazić się temu co mogłoby być przyjaźnią na na coś innego. Bo chyba zgodzisz się ze mną: że aby Ci co przeżyli przez lata wspaniałe chwile, i myślę że to nie tylko moja opinia ale i drugiej strony, umieli po czasie spojrzeć sobie w oczy, uścisnąć dłoń i powiedzieć: co u ciebie, dziś gdy się coś kończy muszą to zrobić "z klasą" - o to mi chodziło pisząc "może można inaczej", "nie pal mostów" i dlatego dodałem tę piosenkę-modlitwę, aby nie zagościła w nas pogarda i nienawiść do drugiej osoby.
OdpowiedzUsuńNie upieram się przy przyjaźni, wiem że z czasem te relacje które są czymś więcej aniżeli zwykłym kolegowaniem się też się kończą czy przeobrażają, często w naturalny sposób - ale trudno pogodzić się z tym że jednego dnia ktoś ci daje do zrozumienia że mu z tobą dobrze i cieszy się że jesteś, a drugiego dnia bez powodu (znanego powodu) mówi nie chcę cię znać. I dlatego że mi na tej drugiej osobie zależy wiem że muszę, choć ze łzami w oczach, zgodzić się na to - problem tylko w przekonaniu serca, ono płacze mocniej i jest się bezradnym. Rozum wie - serce nie pojmuje. Może gdybym wiedział dlaczego... może było by łatwiej.
Wiesz, to co piszesz to takie proste i pozbawione emocji czyste rozumowanie, a ja (może niestety) często świat odbieram bardziej sercem niż rozumem, szczególnie wtedy gdy z drugiej strony jest człowiek, który jest przecież dziełem Bożej miłości - taki romantyk ze mnie, cóż poradzić? Prosić tylko aby miłość do drugiego człowieka nie przerodziła się w pogardę.
A jeśli do tego dołożysz jeszcze, że być może przez moje relacje ktoś obraża się na Boga i Kościół - odpowiedzialność rośnie i ból się nasila (przeczytaj post o tytule: ος δ αν σκανδαλιση ενα των ...; z 27 08)
OdpowiedzUsuńA więc w końcu doszliśmy do szczęśliwego konsensusu ;]
OdpowiedzUsuńAczkolwiek mojego rozumowania nie nazwę "pozbawionym emocji". To, że nie rzucam się na ziemię, nie płaczę nie żądam wyjaśnień i nie krzyczę "dlaczego?" nie oznacza, że żadnych emocji w tym nie ma. Pamiętam jedynie o tym, że im więcej wkładamy uczuć w tego typu sytuacjach, tym częściej tracimy zdolność "szerszego patrzenia". Trzeba przyznać, że jesteśmy wtedy po prostu samolubni i egoistyczni, bo najbardziej skupiamy się na tym dlaczego muszę cierpieć, na tym, że CHCĘ wiedzieć, że NALEŻĄ mi się wyjaśnienia.
Czy sądzisz, że trzeba nie mieć uczuć by pozwolić komuś odejść, lub by od kogoś odejść?
Nazywam to syndromem "rozerwanego serca".