sobota, 16 kwietnia 2011

Jego droga krzyżowa z Tobą.

J - Jezus
S - Szymon - TY.


J: Widziałeś Szymonie jak mnie prowadzili od Piłata? Ależ musiałem wyglądać...
S: Widziałem. Stałem z boku, pod murem... Po coś Ty się w to pakował?! Przecież mogłeś nie jeden raz się z tego wycofać. A Ty nie... jakbyś tego chciał. Nie rozumiem Ciebie.
J: Nie rozumiesz... No tak, ty nie krzyczałeś Hosanna, ani nie krzyczałeś ukrzyżuj. Ty nic nie krzyczałeś! Zawsze stoisz z boku, pod murem i patrzysz, jak co jakiś czas krzywdzą człowieka, osądzają go, zabijają... a ty tylko stoisz...



S: Nie osądzaj mnie tak ostro. Ty możesz wziąć krzyż, jesteś posłany, jesteś wybrany, ten krzyż pasuje Ci do ramion, a ja... ja mam swoje sprawy, mam swoich znajomych, umówioną spotkanie, a wieczorem ciepły fotel przed telewizorem...
J: Widzisz Szymonie, to nie jest mój krzyż i wcale mi nie jest z nim wygodnie...
S: No to, po co go wziąłeś, przecież też się mogłeś urządzić. Jesteś zdolny i mógłbyś uczynić swoje życie wygodnym... poszedłbyś na studia, zdobył tytuł naukowy, kupił samochód, wybudował dom...
J: A spotkałeś kiedyś ubłoconego pijaka, zrezygnowanego narkomana, prostytutkę, która nie wie co to jest miłość, głodnego, chorego...? Nie mogę im zostawić tej belki, bo nie uniosą. Nogi mi się uginają, ale nie zostawię ich własnemu losowi.


S: Oczywiście, nie zostawisz... Uważaj! Kamień! No i popatrz, leżysz. Nie uniesiesz tej belki. O każdy kamień będziesz się potykał, a zobacz ile ich tu leży...
J: Szymonie, to nie o kamień się przewróciłem. Pamiętasz, te spotkania, urodziny... Wypiliście nie jedną butelkę, a pustą wyrzuciliście beztrosko. To o tę butelkę się potknąłem...
S: No wiesz, że też tu musiała upaść... Przecież to nic złego tak od czasu do czasu...
J: To ty tak myślisz, ale ja tak od czasu do czasu muszę uderzyć czołem w ziemię, kiedy ty sobie pozwolisz. A przecież to boli...


S: Zobacz, ktoś tu stoi. Ja już ją gdzieś widziałem. Przychodziło wielu ludzi, szeptali coś po cichu, przesuwali takie paciorki na sznurku, a potem odchodzili jakby uspokojeni...
J: Wiedziałem, że Ją dojrzysz. To właśnie Jej wzrok pomógł mi wstać. Ale ty Jej nie rozumiesz, nie rozumiesz tych ludzi, którzy się do Niej modlą. Ja wiem, że trudno się codziennie modlić, ale spróbuj. Spróbuj zastąpić dziecinny paciorek szczerą rozmową z Bogiem - Przyjacielem i z Maryją – Matką.



S: Dobrze, pomogę Ci. Złap za jeden koniec, a ja za drugi, jakoś doniesiemy.
J: No widzisz, wziąłeś, ale cię musiałem długo przekonywać. Już tak daleko zaszliśmy, a ty dopiero teraz zdecydowałeś się...
S: Nie miałem przecież czasu, mam tyle spraw na głowie. Niekiedy to nawet nie mam czasu, żeby z kimś porozmawiać.
J: Odezwij się czasem do innych, ale nie ze zdenerwowaniem, z pretensjami, ale szczerze, ¬bezinteresownie! Czy musi z ciebie być handlowy komputer, przeliczający każdy dobry uczynek na pieniądze?
S: No tak, ale co ja z tego będę miał?
J: O właśnie, musisz zrezygnować z tego pytania, postaw sobie inne: Co to innym przyniesie dobrego? Zobaczysz, że więcej radości jest w dawaniu, aniżeli w braniu.



J: Teraz mi lepiej. Widziałeś tę dziewczynę? Podbiegła i otarła mi twarz. Tak niewiele potrzeba, aby komuś oczyścić twarz, powiedzieć o nim dobre słowo, pochwalić, albo przynajmniej nie przytakiwać obmowom, oszczerstwom, plotkom, podejrzeniom. Tak łatwo rzucić kpinę, bo tak wszyscy robią, bo ktoś ma już ustaloną opinię, takie szufladkowe życie.
S: Taka czerwona plama została na jej chuście, zabrudziła ją sobie.
J: Tak wszyscy myślą, że obronić oczernionego to upaprać się. Ty widziałeś tylko czerwoną plamę, a ona zobaczy twarz tego, którego broniła.



S: Ależ masz ciężki ten krzyż. Nie potrafię dłużej go nieść. Te małe kamienie, jakby drobnostki: iść na mszę, do spowiedzi, uważnie wysłuchać zajęć w szkole, być punktualnym, prawdomównym... Nie, nie potrafię! Nie mam już sił! Nieś sobie sam swój krzyż!
J: Szymonie nie zostawiaj mnie. No widzisz, znów leżę. Czy ty tego nie rozumiesz, że to jest twój upadek. Myślisz, że chrześcijaństwo to sprawa twoich dziadków? Zastanów się. Jesteś mi bardzo potrzebny. Starsi mojego krzyż nie poniosą, potrzebne mi są twoje silne ramiona.



S: Co te baby tu chcą, stoją i narzekają...
J: Nie osądzaj ich. Nie osądzaj swoich rodziców, starszych, nauczycieli, przełożonych...
S: A może mi powiesz, że mam ich słuchać, mam ich czcić, bo są starsi. Mam ich szanować, bo mają doświadczenie, bo mają zawsze rację, co?!
J: Nie, nie mów tak. Wcale nie masz być sierotą i niedorajdą. Masz prawo krytykować, zaprezentować swój punkt widzenia. O to przecież chodzi, abyś wniósł coś nowego w życie. Ale nie można burzyć tego, co jest dobre, bo dobro i mądrość jest udziałem starych i młodych, jak i niestety zło i głupota...



S: Znowu leżysz. Poczekaj, pomogę Ci. Co chwilę leżysz. Tyś się już chyba do tego przyzwyczaił.
J: Nie można się przyzwyczaić. Nie można się przyzwyczaić do buta na grzbiecie. Zło nigdy nie będzie dobrem, chociażby wszyscy się zmówili i tak głosili. Pijaństwo, narkomania, morderstwa nienarodzonych ludzi, kłamstwo, nieuczciwość, to wszystko zawsze będzie złem. Cel, bowiem nigdy nie uświęca środków.




J: No i co Szymonie, nic nie powiesz? Wstydzisz się. Coś ci tu nie gra. Na nagiego Boga nie będziesz przecież patrzył... ale ja nie odwołuję swoich słów: Co uczyniliście jednemu z tych moich najmniejszych, mnieście uczynili. Pamiętaj o tym, gdy będziesz patrzył na drugiego, myślał, pragnął... Pamiętaj, gdy zechce ci się uczynić z drugiego człowieka przedmiot...



S: Mówiłeś zawsze, że prawda wyzwala, że warto żyć dla prawdy, a teraz leżysz na wznak, a ręce i nogi masz przybite gwoździami. Czy to jest wolność?!
J: Tak Szymonie. To jest wolność, właśnie to. Wybrałem prawdę i ona przybija mnie do krzyża. Wybrałem prawdę, która każe mi być uczciwym, trzeźwym, czystym, dobrym, to często jest krzyżem...
S: Wolność krzyżem?! To, po co być wolnym, kiedy to oznacza cierpienie?
J: Nie, wolność wcale nie musi oznaczać cierpienia. Wolność to nie róbta co chceta, demokracja to też nie wolność. Ale widzisz, ukrzyżowany wznosi się ponad przyziemność, jego życie jest sensowne, prowadzi do zmartwychwstania. A ci, którzy nie chcą podać mi swej dłoni zostaną na ziemi i będą kręcić się wokół siebie.


S: Umierasz, umierasz z wyboru... nie z przekleństwem na tych, którzy Cię dobili, albo z przekleństwem na Boga, na siebie... chyba cośkolwiek Cię zrozumiałem. Wybrałeś dobro, wybrałeś służbę... jak ziarno, które musi obumrzeć aby zaowocować...




S: Chciałbym Cię zdjąć z krzyża Panie, ale nie chcę Cię znowu postawić przed sądem Piłata. Nie chcę, abyś powtarzał swoją krzyżową drogę. Będę to musiał teraz inaczej rozegrać – samemu wziąć belkę i pójść po Twoich śladach. I będę musiał się mocno starać, aby te słowa o chodzeniu Twoimi śladami nie były tylko wyświechtanym sloganem, ale konkretną rzeczywistością.





J: Nie patrz już Szymonie na mój grób. Popatrz dalej, a zobaczysz tych, dzięki którym znalazłem się tutaj. Umarłem... ale teraz żyję w Tobie Szymonie, żyję w Kościele i chcę dalej iść przez wszystkie miejsca na ziemi, jak wtedy w Jerozolimie – krzyżową drogą. I dlatego proszę cię o pomoc w dźwiganiu krzyża odpowiedzialności za człowieka. Ty Szymonie, gdziekolwiek i kimkolwiek jesteś, musisz zrozumieć, że wspólnota Kościoła jest twoim zadaniem, że jego rozwój zależy od ciebie. Nie zapomnij o tym nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz