niedziela, 11 grudnia 2011

Kazanie III NA - oskarżenia.

Kolejna niedziela Adwentu i po raz kolejny jawi się przed nami postać Jana Chrzciciela. Tydzień temu gościł w naszej wspólnocie ojciec duchowny seminarium i także słuchaliśmy Ewangelii o Janie Chrzcicielu. On – moderator seminarium – w swoim kazaniu nakreślał nam postać tego wielkiego człowieka i porównywał go do współczesnych czasów. Chciał nam pokazać że takimi współczesnymi Janami mają być kapłani, mają być tymi którzy przygotowują drogę Chrystusowi, maja być tymi którzy prostują ścieżki naszego życia, pokazując na nowo sens kroczenia za Chrystusem, nawołując do nawrócenia czyli zawrócenia z dotychczasowej drogi i podjęcia refleksji nad tym dokąd każdy z nas zmierza. Pozwól Drogi Bracie i Siostro że dziś ja podążę tym samym kursem, obiorę podobną ścieżkę. 
Dzisiejsza Ewangelia – znowu Jan, znowu głos wołający na pustyni, ale tym razem pojawiają się już i inni ludzie. Pojawiają się ludzie posłani po to aby zbadać sprawę. A tak naprawdę po to aby pochwycić Jana na jakimś złym zamiarze, złym postępowaniu, aby przypiąć mu łatkę, bo nie wygodne im są słowa które głosi nauczyciel znad Jordanu, bo wytyka im błędy i wskazuje na niewłaściwe postępowanie. Jakże podobni są ci wysłańcy do dzisiejszego człowieka. Jakże często i my szukamy sensacji za wszelką cenę. Jakże ten dzisiejszy świat nakierowany jest na zaskakujące wydarzenia, na sprawy poczytne i wstrząsające nie koniecznie prawdziwe. Nie są ważne fakty, nie jest ważna prawda, nie liczą się ewentualne konsekwencje i następstwa informacji – byle tylko wytropić jakąś sensację. A jeśli nie da się jej wytropić, to chociaż spreparować. Np. przy pomocy podchwytliwych pytań wyciągnąć jakieś wieloznaczne słowo, które można będzie łatwo przeinaczyć bądź opacznie zinterpretować. Albo odpowiednio nagłośnić jakąś nieistotną, marginalną wypowiedź czy sprowokowaną sprytnie uwagę. Chyba właśnie temu miał służyć krzyżowy ogień pytań, którymi faryzeusze starali się przyprzeć do muru św. Jana Chrzciciela. 
Kilka tygodni temu w kościele seminaryjno-akademickim spotkanie z biskupem srebrnych i złotych jubilatów małżeńskich – kilka tysięcy osób; poniedziałkowe wydanie Trybuny Opolskiej na pierwszej stronie reportaż o rozwodach, a owe spotkanie pozostaje bez większego echa wspomniane w kilku zaledwie zdaniach na któreś tam z kolei stronie. Wizyta papieża Benedykta XVI w Niemczech, kilku sekundowa migawka w wiadomościach o spotkaniu na stadionie wypełnionym po brzegi młodymi ludźmi, ludźmi rozmodlonymi, którzy entuzjastycznie oczekują tego współczesnego proroka a zaraz potem długi wywód na temat protestów i kosztów papieskiej wizyty. Wszystko po to aby zaciemnić dobro które się dzieje, aby wypaczyć głos wołający o miłość. Wszystko po to aby podważyć działalność kościoła i jego pasterzy. 
Gdy ksiądz zapyta dlaczego nie macie ślubu – wtyka nos w nie swoje sprawy, najlepiej go unikać i nie wdawać się z nim w dyskusje. Gdy dziecku na katechezie przypomni o obowiązku niedzielnej Mszy św., albo zaprosi na Mszę św. szkolną – to przekracza swoje zadania i najlepiej szybko wysłać delegację by zwrócić mu uwagę że nie życzymy sobie. I są dzieci które chodzą na katechezę ale w kościele ich nie uświadczysz albo bardzo rzadko. A zdarza się i tak że przyjdą do katechety i powiedzą wprost: moje dziecko chodzi na lekcje religii chcemy by poszło do I-szej komunii, czy bierzmowania ale proszę księdza do kościoła my nie chodzimy i proszę nas nie przymuszać, nie dyskryminować. Najlepiej potem jeszcze znaleźć kilka spraw które można opatrznie zinterpretować, nadać im skandalicznego charakteru i mamy go z głowy. I możemy dalej wieść życie ciche i spokojne bo nie będzie nam się więcej naprzykrzał, bo pokazaliśmy mu na czym świat stoi jakie są realia, gdzie jest nasza racja. 
Ale Bracie i Siostro nie tędy droga. Ta ścieżka na pewno nie wiedzie do Chrystusa. Nie na tym rzecz polega aby szukać sensacji i nimi zamykać komuś usta, nie na tym polega nawracanie aby wykazać duszpasterzowi jego błędy i niedociągnięcia. Każdego dnia robię rachunek sumienia podczas wieczornej komplety, każdego dnia zadaję sobie pytanie co mogłem jeszcze zrobić, co mogłem zrobić lepiej jak bardziej ukazać Chrystusa, jak być bardziej Janem znad Jordanu dla dzisiejszego człowieka. I wiem że nie zawsze zrobiłem to dobrze, i wiem po namyśle że czasem należałoby inaczej ale jestem tylko głosem. Głosem wołającym do Twojego serca. Jeśli nie zaufasz temu wołaniu, jeśli uznasz że to fałszywy głos, albo co gorsza głos który krzywdzi a nie nawraca nie wzywa do prostowania swojego życia – to obojętnie co bym nie zrobił nie przekonam cię – zawsze znajdziesz sensację która zagłuszy ten głos. Zawsze można księdzu przypiąć łatkę i czuć się już usprawiedliwionym. 
Prowokacja i śledztwo wysłanników, którzy przyszli do Jana nie udały się, nie przyniosły spodziewanych rezultatów. Jan nie dał wciągnąć się w pułapkę. Nie pomogły ani pochlebne sugestie prorockiej czy wręcz mesjańskiej godności Jana, ani próby zastraszenia nieprawomocnym charakterem chrztu, którego udzielał. Gdyby uległ, jego misja na pewno skończyłaby się oskarżeniem o uzurpację władzy i wyrokiem skazującym. No i na nic by się nie zdało jego wołanie o nawrócenie, o przygotowanie się na przyjęcie Tego, który przynosi nam zbawienie. Właśnie w taki sposób św. Jan Chrzciciel wywiązał się ze swego zadania: dał świadectwo, że wobec Boga i działania Bożego, człowiek niewiele może. Że człowiek pozostawiony sobie, zamknięty i zapatrzony w siebie, i zdany tylko na siebie jest bezsilny. Albowiem nie ma i nie może być zbawienia bez Bożej pomocy, bez otwarcia się, bez zaufania, bez podjęcia trudu do którego wzywa głos kościoła, ciągle wzywa, nieustannie woła: prostujcie wasze drogi i ścieżki życia i przykładajcie do nich miarę Ewangelii a nie sensacji, zawiści, plotek i oskarżeń - wzywa i będzie wzywał.
Do pewnej małej parafii przybył nowy proboszcz. Był bardzo gorliwym kapłanem i z wielkim zapałem głosił Ewangelię. Bardzo chciał, aby jego nowi parafianie stali się poprzez jego naukę dobrymi ludźmi. Na swoją pierwszą Msze przygotował płomienne kazanie. Wierni uważnie słuchali tego, co mówił, i byli bardzo zadowoleni z nowego pasterza. W następną niedzielę przybyli równie licznie, aby słuchać tego, co też im powie. Zdziwili się bardzo, kiedy usłyszeli to samo kazanie, które było tydzień temu. Za tydzień przyszli znowu z nadzieją ze tym razem usłyszą coś nowego, ale jakież było ich zdziwienie gdy okazało się ze proboszcz mówi to samo. I tak sytuacje powtarzała się jeszcze przez kilka niedziel – to samo, i to samo. W końcu zdenerwowani parafianie wysłali delegację do proboszcza.
- proszę księdza, czemu ksiądz od pięciu niedziel mówi do nas to samo kazanie?
Proboszcz popatrzył na niech, po czym odpowiedział:
- jak mam zmienić kazanie, skoro wy nie zmieniacie swojego życia. Żyjecie tak samo jak pięć tygodniu temu. 
Prostujcie drogi wasze, równajcie ścieżki waszego życia.

1 komentarz:

  1. Dziękuję,że znów mogłam sie wsłuchać...a właściwie wczytać w tak mądre i budujące kazanie :))

    OdpowiedzUsuń